Obraz kraju i jego polityczne znaczenie
Znaczenia danego państwa jako społeczności politycznej nie określa jedynie wysokość dochodu narodowego, liczba ludności i wielkość sił zbrojnych. Aktywność dyplomacji, myśl polityczna, inicjatywa w sytuacjach kryzysowych i wobec długofalowych wyzwań, dojrzałość elit politycznych – to niebanalne walory, które w dużym stopniu określają rangę danego kraju, dającą mu większe lub mniejsze możliwości realizacji własnych celów i interesów oraz wpływania na określanie celów szerszej społeczności międzynarodowej. Również w państwie średniej wielkości, jakim jest Polska, można budować scenariusze globalnego rozwoju, organizować liczące się międzynarodowe konferencje, tworzyć ważne i wpływowe ośrodki akademickie i analityczne, współdziałać ponad granicami z innymi i wpływać na innych. Można być też producentem idei i często bywa to niezły towar eksportowy.
Warto w tym miejscu przytoczyć opinię doświadczonego dyplomaty, jakim jest długoletni ambasador RP we Francji, Jerzy Łukaszewski:
Mechanicznie pojęta «obrona własnych interesów» – recytowanie litanii postulatów, żądań i rekryminacji – prowokuje z reguły obojętność i znudzenie, lepiej lub gorzej maskowane przez dyplomatyczną uprzejmość. Sytuacja jest całkowicie odmienna, jeżeli negocjator osądza sprawę, o którą chodzi, w szerszej perspektywie historycznej, filozoficznej albo prawniczej; jeżeli konstruuje odniesienia do przewidywanej ewolucji sceny międzynarodowej. Wtedy zamiast obojętności i znudzenia rodzi się zainteresowanie, odruchowy respekt, otwartość na przedstawione życzenia i projekty, chęć kontynuowania dialogu.
Obraz kraju jest narzędziem politycznym o dużym znaczeniu. Gdy dominują w nim negatywne stereotypy i ciemne barwy, stanowi to z pewnością utrudnienie. Każdy błąd czy skaza wyolbrzymiane są niepomiernie, pasują bowiem do negatywnego stereotypu. Gdy natomiast obraz kraju jest pociągający i budzi zainteresowanie – takiemu państwu wybacza się wiele. Wiemy, jak wielką rolę dla pozycji Francji odgrywała jej frankofońska kultura czy mit rewolucji francuskiej. Oczywiście, dużym i silnym państwom łatwiej propagować swój pozytywny obraz, dla mniejszych i słabszych jest on jednak tym ważniejszy.
Słusznie zauważa Jan Szomburg, prezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, że Polska w najbliższym czasie będzie musiała zmobilizować do dalszego rozwoju swoje najgłębsze rezerwy: „Należy zatem sięgać do subtelniejszych zasobów, a to oznacza takie czynniki jak wspólne dla Polaków wartości, tożsamość, zasoby symboliczne, kapitał kulturowy”.
Warto zaznaczyć, że jest to opinia ekonomisty, podkreślającego pozaekonomiczne czynniki rozwoju i rankingu gospodarczego kraju. Kwestie tożsamości wydają się nader odległe od danych o przyroście dochodu narodowego, a jednak w długim okresie są ze sobą powiązane. Raport Michała Boniego „Polska 2030. Wyzwania przyszłości” zwraca uwagę na niepokojące wyniki badań opinii publicznej, wskazujące na skrajny indywidualizm Polaków, ich wzajemną nieufność i słabą identyfikację z politycznym podmiotem, jakim jest państwo – dodajmy też – przy jednoczesnym bardzo emocjonalnym traktowaniu w wielu kręgach symboli narodowych. Owe cechy statystycznego Polaka mają swoje skutki nie tylko dla wewnętrznego rozwoju, ale także mogą ujawniać się w polityce zagranicznej. Tak zdawałoby się abstrakcyjna kwestia, jak poczucie zbiorowej tożsamości wiąże się z praktycznym problemem, jak promować własny kraj i opowiadać o nim, jak odpowiadać na pytanie: „Gdzie leży Polska?”.
Trudność, z jaką współcześni Polacy spotykają się, zadając sobie to pytanie, nie jest zresztą nowa. Była problemem dla wielu polskich myślicieli politycznych już dużo wcześniej. Jaką właściwie wagę ma Polska? Jakim jest krajem – dużym czy małym, potencjalnie silnym i wielkim czy też małym i narażonym ze wszystkich stron na zagrożenia? Czy Polska to duży gracz w Europie – prawie mocarstwo regionalne – otoczone w Europie Środkowej państwami mniejszymi, którym w sprzyjających okolicznościach mogłoby przewodzić, czy też kraj mały w skali globalnej, mający nieustannie historycznego pecha i do pewnego stopnia prowokujący własne nieszczęścia, z niefortunnym położeniem między groźnymi gigantami – Moskwą i Niemcami? A może Polska to europejski średniak i przeciętniak, którego chata z kraja? Paradoksalnie te motywy często się łączą, gdy megalomania przenika się z lękami.
Pytania te, obsesyjnie niemal powtarzane, będące niekiedy zarzewiem ostrych sporów, m.in. między warszawską a krakowską szkołą historyków na przełomie XIX i XX w., czy między wybitnymi geografami – Eugeniuszem Romerem i Wacławem Nałkowskim – o ocenę położenia geopolitycznego, mają swoje źródło w dziejach Polski, a przynajmniej w sposobie, w jaki się je opowiada.
Te ogólne pytania, zdawałoby się o bardziej publicystycznym niż analitycznym charakterze, mają wbrew pozorom spore znaczenie właśnie dla kształtowania tożsamości, dla sposobu, w jaki się o własnym kraju opowiada, dla jego obrazu wśród innych i w konsekwencji dla doktryny polskiej polityki zagranicznej.
Historyczne polskie kompleksy i sukcesy
W okresie przed 1989 r. obraz Polski nie był pełny. Wizja socjalistycznej Polski w obozie demokracji ludowych nie mogła być autentyczna. Stąd wyjątkowa rola kultury artystycznej jako niezwykle cennego ambasadora polskości w tamtych trudnych czasach. Polska szkoła filmowa z Andrzejem Munkiem i Andrzejem Wajdą, polski jazz z Krzysztofem Komedą, polski modern classic z Witoldem Lutosławskim i Krzysztofem Pendereckim, polskie malarstwo z Magdaleną Abakanowicz i Andrzejem Wróblewskim czy polski teatr z Jerzym Grotowskim reprezentowały Polskę prawdziwszą, żywą intelektualnie i przynależną duchowo do Zachodu.
Już epoka Solidarności przyczyniła się do zmian w obrazie Polski, dostrzegania nie tylko jej życia artystycznego, ale także dążeń politycznych pozbawionego pełnej reprezentacji społeczeństwa. Sylwetka Lecha Wałęsy stała się ikoną polskości, znaną na całym świecie, symbolizującą niepodległościowe i wolnościowe dążenia. Podobnie postać Karola Wojtyły – Jana Pawła II ujawniała całemu światu duchowy obraz Polski o uniwersalnym wymiarze. Te zmiany obrazu były istotne, ale dopiero rok 1989 wytworzył całkowicie nową sytuację.
Od 1989 roku chodzi nie tylko o obraz Polski jako kultury i społeczeństwa, ale obraz Polski jako państwa i podmiotu politycznego. Znaczenie kultury artystycznej w żadnym stopniu nie zmalało, ale odgrywa ona inną rolę. Ponieważ Polska stała się ośrodkiem podejmowania samodzielnych decyzji, pojawiło się – również dla innych – pytanie, jakie są ich motywy i tło historyczne. Narodziło się pytanie, jak prezentują się polska kultura polityczna i polskie dążenia polityczne.
Obraz Polski jest w dużym stopniu pochodną obrazu nas samych. Jest tak pewnie nie tylko w polskim przypadku. Oczywiście, w Niemczech czy we Francji patrzy się na Polskę przez własne okulary, a nie tylko wysłuchuje, co mówią o sobie samy Polacy. Nasz obraz na świecie uległ wyraźnej poprawie w ostatnich dekadach. Niestety, […] [za granicą wciąż funkcjonuje sporo stereotypów Polski i Polaków]. Jeśli jednak obraz Polski kreowany w naszym państwie i wśród Polaków oraz służący jej promocji (to bardzo modne słowo) jest nieadekwatny, blady i nieciekawy dla innych, to niewiele już można poradzić.
Zacznijmy więc przede wszystkim od krótkiego namysłu nad obrazem naszego kraju wśród nas samych. A później zastanówmy się, jaki on jest wśród innych i jak możemy przekonać ich do ewentualnej zmiany zdania.
Patrząc na naszą najnowszą historię, pozytywy są oczywiste. Polska jest krajem ruchu Solidarności, który walnie przyczynił się do pokojowego obalenia komunizmu, polskie społeczeństwo dawało dowody niezależności i odwagi w oporze przeciw totalitarnej władzy. Polska podczas II wojny światowej nie znała szerszego zjawiska kolaboracji, a nasze państwo podziemne stanowi imponujące zjawisko samoorganizacji. W sumie […] [składa się to na całkiem niezły obraz] państwa i społeczeństwa.
Polska wraz ze swoją najnowszą historią, podobnie jak Czechy czy Węgry, wniosła do Unii istotną tradycję ruchów obywatelskich na rzecz praw człowieka i demokracji. Nie bez racji można i trzeba przypominać, że nowy etap integracji europejskiej rozpoczął się wraz z powstaniem Komitetu Obrony Robotników, Karty 77 i Solidarności. To ważne przypomnienie dla zbiurokratyzowanych instytucji i znudzonych polityką zachodnich społeczeństw (niestety, społeczeństwo polskie wydaje się jeszcze mniej zainteresowane polityką – czego przejawem jest bardzo niska frekwencja wyborcza), że demokracja ma być ostatecznie zawsze obywatelska i znajduje oparcie w zaangażowaniu obywateli.
W tym też sensie społeczeństwa byłego bloku wschodniego, w tym zwłaszcza Polska, to nie tylko uczniowie w szkole demokracji. Społeczeństwa te wnoszą szczególne doświadczenie historyczne – konfrontacji społeczeństw obywatelskich z rządami totalitarnymi i autorytarnymi, a wraz z tym wzorce obywatelskiego zaangażowania i samoorganizacji, które dla demokracji zachodnich i całej Unii są nie bez znaczenia. Współczesna unijna Europa obywateli ma się czego uczyć z historii Europy Środkowej.
Oczywiście, ten apologetyczny obraz należy uzupełnić autokrytycznym spojrzeniem związanym ze świadomością takich mrocznych kart w naszej najnowszej historii jak Jedwabne czy przejawów ksenofobii, śladów i ran po etnicznych konfliktach itd. O tym też trzeba otwarcie i samokrytycznie mówić. Debaty […] [dotyczące jeszcze do niedawna tematów tabu] z naszej przeszłości toczą się w Polsce i niezależnie od wszystkich emocji, jakie budzą, są otwarcie i odważnie podejmowane. […] [W polskiej kulturze publicznych debat nie ma] w zasadzie […] tabu, a jeśli jakieś tematy nie są właściwie podejmowane lub są podejmowane opacznie, to raczej z braku umiejętności ich nazwania i niedostatku intelektualnej przenikliwości.
Niestety, Polacy zbyt rzadko potrafią rzetelnie ocenić i przeanalizować siłę i słabości swego kraju, nasze porażki i sukcesy. Zbyt często na pytanie, jaki jest rzeczywisty potencjał Polski, nie potrafią poprawnie odpowiedzieć. Polska jest też często w ich oczach albo za duża, albo zdecydowanie za mała. Ma to swoje przyczyny w przeszłości i wyniesionych z niej kompleksach.
Rok 1989 odmienił oczywiście polski los. Ale stało się tak po ponad 200 czy nawet 300 latach ciągłych porażek, z krótkim oddechem, jaki dały lata 1918–1939. Pierwsza Rzeczpospolita, potężne państwo, została utracona. Wysiłek wielu wieków został zmarnowany. Wieki XIX i XX to seria bohaterskich, ale i nieudanych, a czasami wręcz nieprzemyślanych powstań. Druga Rzeczpospolita trwała zaledwie 20 lat. Odzyskana niepodległość budzi dumę, ale rok 1939 przyniósł klęskę w momencie, gdy Polska zaczęła przyśpieszoną modernizację, goniąc skutecznie Europę Zachodnią. Wielki wysiłek zbrojny podczas II wojny światowej i ogromne ofiary nie przyniosły sukcesu, zwycięski z pozoru aliant, jakim była Polska, poniósł całkowitą porażkę. Polska straciła suwerenność. Nie zniknęła z mapy Europy, ale powrócił koszmar XVIII w.
Utrata potężnego państwa, jakim była Pierwsza Rzeczpospolita, prowokowała wśród Polaków nieustanne dyskusje o braku umiejętności politycznych i zaprzepaszczonych możliwościach. Spór o to, czy w kolejnych okresach historycznych społeczeństwem i państwem można było lepiej rządzić, a dzięki lepszej polityce uniknąć historycznych porażek, zdawał się w Polsce porozbiorowej toczyć nieustannie.
Nasze spory o przyczyny porażek stały się niemal istotą polskości. Debata ta jest Polakom dobrze znana i są w niej dwa modelowe stanowiska: Polacy sami są sobie winni, bo są politycznie nierozsądni i niedojrzali – oraz – to obcy byli perfidni i źli i powodowali wszystkie polskie nieszczęścia. Każdy z tych obrazów ma nadal wpływ na zbiorową psychologię i myślenie o polskiej polityce. Przejawem pierwszej tendencji są przesadne samooskarżenia, drugiej – bezkrytyczna gloryfikacja polskiego narodu i twierdzenie o jego niewinności. Te skrajne reakcje są materią skomplikowaną i często niezrozumiałą dla postronnych.
Ton samooskarżycielski, wręcz masochistyczne biczowanie, zakłada niesłusznie, że w taki właśnie sposób zyska się zaufanie i akceptację innych narodów, że na tym ma polegać polska europejskość. Jednak przejaskrawiona samokrytyka utrudnia zrozumienie własnych błędów i win oraz stoi w opozycji do prawdziwie europejskiego podejścia, które polega na unikaniu skrajności i postrzeganiu świata takim, jaki jest, czyli pełnym szarości, nie zaś jednoznacznie białym lub czarnym.
Na zewnątrz ten malkontentyzm przynosi efekt całkowicie odwrotny od zamierzonego. Kto nie umie rzetelnie opowiedzieć o swoim kraju i mówi o nim jedynie rzeczy złe, potwierdza ten negatywny obraz i nie wzbudza sympatii. Słuchacz, nie zawsze przecież życzliwy, myśli sobie, że skoro ktoś sam daje takie świadectwo, to coś w tym musi być i nie ma powodu myśleć o Polsce dobrze.Z drugiej strony gdy Polak peroruje w tromtadrackim tonie o swojej wielkości, a jednocześnie przedstawia się jako ofiarę dziejów i obcych mocarstw, to jest niewiarygodny, wydaje się żałosny: jednocześnie zakompleksiony i zadufany w sobie, robi wrażenie neurotycznego prowincjusza, którego nie warto słuchać. Nagle okazuje się, że pod powłoką twardziela kryje się wystraszony, zakompleksiony frustrat.
Dwa skrajne stanowiska uzupełniają się i mieszają. Dlatego często obraz własny Polaków jest pełen sprzeczności. Przecenianiu własnej siły towarzyszy wyolbrzymianie zagrożeń. Niedocenianie własnego potencjału, tłumaczone skromnością i realizmem (cechy pozytywne), jest czasami pretekstem dla lenistwa i braku działania (cechy negatywne).
Centralnym pytaniem Polaków przez dziesięciolecia było: dlaczego ponieśliśmy porażkę? Czy jednak wielkiego pytania dotyczącego polskiej przeszłości nie należy dzisiaj odwrócić? Zapytać, jak to się stało, że zdołaliśmy to wszystko przetrwać przez 300 lat? Co dało społeczności polskiej jako społeczności politycznej taką wytrwałość? Trzeba zadać sobie pytanie nie tylko o źródła historycznych polskich porażek, ale ostatecznie o źródło dzisiejszego polskiego sukcesu. Czy jest on tylko przypadkiem i czymś wyjątkowym? Czy sukces Polski po 1989 r. to jedynie produkt jakiegoś fermentu społeczno-politycznego ostatnich lat, czy też jego źródła tkwią głębiej w polskiej przeszłości? Jak opowiadać o polskich sukcesach, nie odwołując się jedynie do bitwy pod Grunwaldem, odsieczy wiedeńskiej i Cudu nad Wisłą?
Jesteśmy przekonani, że atrakcyjnie napisana opowieść o polskiej przeszłości może być dziś użytecznym narzędziem promocji na świecie całkiem współczesnej Polski. Musi ona mieć, jak w przypadku każdego narodu, pozytywny i uniwersalny przekaz.
Uważamy, że Rzeczpospolita od XV do XVII w. – przy wszystkich swoich znacznych wadach i słabościach – może zostać przedstawiona jako imponujący przykład przednowoczesnej demokracji, jak tego chce amerykański historyk z Harvardu Timothy Snyder. Jest też ona przykładem związku państw, etnosów, religii i wyznań, który powstał w dużym stopniu bez podboju i na zasadzie dobrowolności. Co najważniejsze charakteryzował się on wówczas wyjątkową w skali Europy tolerancją religijną. Stąd nasuwająca się prefiguracja Unii Europejskiej. To, kiedy Polska była nowoczesna i od kiedy stała się zacofana, budziło i budzi zainteresowanie naszych najwybitniejszych historyków. Wiek XV, jak pisze Henryk Samsonowicz: „wprowadził nasz kraj do koncertu głównych potęg kontynentu. Wydarzenia we Włoszech, w Hiszpanii, na Bałkanach nie tylko interesowały polskiego króla, miał on także spory w nich udział”.
Powyższych zdań nie trzeba czytać, jak było to w XIX w., dla pokrzepienia serc. Można przyjąć, że historia polityczna Pierwszej Rzeczpospolitej w okresie jej rozkwitu, z jej republikańską tradycją, to ciekawa opowieść o ważnym fragmencie europejskich dziejów – nie tej zacofanej i odtrącanej Europy Wschodniej, ale Europy Środkowej w samym centrum europejskich dziejów tamtej epoki.
Interesujące jest też pytanie, jak ten kulturowy zasób i rezerwuar, powstały w tamtym czasie, pozwolił przetrwać okres najtrudniejszy, a także dotrwał do czasów najnowszych. W jakim stopniu tradycja republikańska, i w tym sensie demokratyczna, nigdy w Polsce do końca nie wygasła i mogła spontanicznie odrodzić się w takim ruchu, jakim była Solidarność? Nie przypadkiem wybitny czeski historyk Miroslav Hroch zaliczył Polskę do narodów dużych, przy czym wielkość ta nie jest mierzona siłą, lecz polityczną ciągłością państwową, w odróżnieniu od innych „małych narodów Europy”.
Polski renesans i złoty wiek to nie dzieje potęgi i bogactwa, które byśmy z sentymentem wspominali, lecz tradycja myśli państwowej, prawnej i politycznej, która tworzy podwaliny współczesności. Ów wielonarodowy commonwealth, w którym swoje miejsce znaleźli chrześcijanie różnych wyznań, żydzi, muzułmanie. To mocarstwo kontynentalne było otwarte na inne kultury, tworząc oryginalne formy, łączące elementy wschodnie i zachodnie, a jego kultura oddziaływała na sąsiadów. Dziś może dostarczać niejednego użytecznego symbolu dla integrującej się Europy. I to jest ważniejsze dla opowieści o Polsce od zwycięstwa pod Grunwaldem i wiktorii wiedeńskiej, a tym bardziej od polskiej martyrologii.
Niezależnie jednak od tego, jaki jest obecny obraz Polski na świecie – czasem lepszy, czasem gorszy – nasz kraj robi od roku 1989 oszałamiającą karierę. W dużej części nasze marzenia się spełniły. Polska jest na Zachodzie i z Zachodem. To najlepszy okres w naszych dziejach od połowy XVII w. Obie postawy – narodowej tromtadracji i pełnych kompleksów samooskarżeń – nie znajdują dziś uzasadnienia wobec polskiego sukcesu ostatniej doby, choćby nawet uznawał go ktoś za niepełny i jeszcze niezakończony.
Tylko szaleniec lub człowiek złej woli może stwierdzić, że lata 1989–2013 to czas porażek. Dlatego Polska w wymiarze tożsamościowym potrzebuje nowego modelu, który można nazwać amerykańskim, czyli opartego na wierze we własne umiejętności (yes, we can), dumie z własnych sukcesów, a jednocześnie ambicji i asertywności, aby osiągnąć więcej. Takie podejście, uznając wielki sukces Polski, nie unika krytycznej, lecz rzetelnej refleksji nad naszymi słabościami. Jej uzasadnieniem nie jest jednak biczowanie, lecz dążenie do doskonałości, do coraz większych sukcesów, żeby maksymalnie wykorzystać nasz potencjał.
W tej sytuacji niepełne zadowolenie z naszych dotychczasowych osiągnięć wynika z głębokiego przekonania, że Polska naprawdę mogłaby być bardziej skuteczna, gdyż stać ją na to. Takie podejście wyklucza megalomanię, nie jesteśmy przecież i nigdy nie będziemy mocarstwem, które współdecyduje o losach świata. Jednak równocześnie ten pozytywny model zakłada, że jeszcze bardzo wiele możemy osiągnąć, aby stać się jednym z ważnych pionków na światowej szachownicy. Takie nastawienie w spolaryzowanej Polsce nie jest łatwe. Trudno krytykować słabości, gdy można trafić do jednego worka z osobami nazywającymi Polskę kondominium lub republiką bananową czy zostać oskarżonym o kalanie własnego gniazda. Z drugiej strony, podkreślając polski potencjał (potęga średniego kalibru), łatwo zostać wyśmianym i zaszufladkowanym jako egzaltowany hurraoptymista.
Ta z natury bardzo skrótowa i nieuchronnie upraszczająca refleksja o naszym własnym obrazie i jego recepcji na zewnątrz ma sygnalizować znaczenie polskich opowieści o współczesności i dziejach dawniejszych dla pozycji Polski w Unii. Tym więc, co dla Polski i polskiej polityki zagranicznej wciąż trzeba zrobić, jest ukształtowanie właściwego obrazu Polski jako części współczesnej europejskiej narracji.
Wydaje się, że obraz Polski na świecie i w Europie nie jest aż taki zły, jak sobie przeciętni Polacy wyobrażają, a zarazem nie jest taki dobry, jakiego moglibyśmy sobie życzyć i na jaki zasługujemy. Te ciemniejsze, negatywne barwy obrazu bywają czasami lepiej widoczne i bardziej zwracają uwagę niż kolory jaśniejsze i pozytywy. Niepotrzebne i mało owocne jest dopatrywanie się w tej sytuacji jakiejś niechęci świata zewnętrznego do Polski i Polaków. Dobrze jest natomiast analizować przyczyny takiego stanu rzeczy.
O polskich kompleksach niższości i wielkości była już mowa. Istotne są też odmienne percepcje przeszłości, które czasami przeradzają się nawet w europejski konflikt pamięci. Tłem ogólnoeuropejskich procesów świadomościowych było zasadniczo różne doświadczenie historyczne europejskiego Zachodu i Europy Środkowo-Wschodniej. Proces dziejowy w obu częściach naszego kontynentu zapisał się inaczej i powoduje to różnice między zachodnią a środkowo-wschodnią częścią kontynentu, nie mówiąc już o oczywistym konflikcie z wersją postsowiecką.
Przede wszystkim II wojna światowa na terenach Europy Środkowo-Wschodniej była bez porównania bardziej krwawa i zagarnęła znacznie więcej ofiar niż na Zachodzie. Okrucieństwo i represje, jakich doznali tu Żydzi, Polacy, Litwini, Ukraińcy czy Romowie, jest nie do wyobrażenia we Francji czy Holandii. Należy wziąć pod uwagę, że o ile dla naszej części kontynentu to właśnie II wojna stanowi przeżycie traumatyczne i centralne w XX w., dla znacznej części Zachodu podobne znaczenie ma I wojna światowa.
Jest też drugi czynnik. Europa Zachodnia doznała tych krzywd jedynie ze strony nazistowskich Niemiec. Europa Środkowa ze strony nazistowskich Niemiec i sowieckiej Rosji. Społeczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej były w równym, a niekiedy większym stopniu ofiarami komunizmu i sowieckiej Rosji. Tego typu represji społeczeństwa zachodnie nie tylko nie znały, ich znacząca część ulegała wręcz złudzeniom związanym z komunistyczną utopią. Wydaje się, że za centralną ikonę owej historycznej odmienności Europy Środkowo-Wschodniej w dziejach najnowszych służyć może pakt Ribbentrop-Mołotow.
Czterdzieści pięć powojennych lat (żelazna kurtyna) jedynie pogłębiło te różnice, a zarazem wzmocniło pewne stereotypy odziedziczone po wieku XIX. Przede wszystkim wskutek II wojny światowej Europa Środkowa znowu przestała być suwerenna. Zachód nie mógł mieć suwerennych partnerów w stolicach tego regionu ze względu na dominację sowiecką i swoją uwagę musiał poświęcić Moskwie. Dla znacznej części zachodnioeuropejskiej lewicy mówienie o zbrodniach stalinowskich było przejawem „chorobliwego antykomunizmu”. Dla społeczeństw bloku sowieckiego była to ukryta prawda. W okresie polityki odprężenia mało kto chciał drażnić Moskwę przypominaniem niewygodnej historii.
Dopiero rok 1989 przywołał trudne tematy. Wcześniejsze wyobrażenia wciąż posiadają wielką inercję i oddziaływanie. Długa polska nieobecność do roku 1989 w wielkich europejskich debatach jest zasadniczą przyczyną naszych problemów wizerunkowych w Europie, a przede wszystkim wśród zachodnioeuropejskich partnerów w Unii.
Europejska pamięć (kim byliśmy) oraz ściśle z nią związana współczesna autodefinicja Europy (kim jesteśmy i kim będziemy) są bardzo istotnymi komponentami integracji europejskiej, zwłaszcza gdy chodzi o długofalowe procesy tożsamościowe (wspólnota kulturowa). Kluczową kwestią jest, aby Polska w tych narracjach zajmowała należne jej miejsce ważnego podmiotu w dawnej i dzisiejszej Europie. W tym kierunku winny być przede wszystkim skierowane nasze działania promocyjne. Jeszcze raz: gdzie leży Polska? Pierwsza odpowiedź brzmi: w zjednoczonej Europie, w zglobalizowanym świecie. Druga, uzupełniająca odpowiedź brzmi: w Europie Środkowej, w Unii Europejskiej, z całą specyfiką tego regionu.
Animowanie europejskiej debaty
Jeśli w krajach bez porównania silniejszych od naszego, takich jak Francja, Niemcy czy Wielka Brytania, uważa się, że nie mogą one już samodzielnie realizować swoich celów politycznych i że muszą to czynić w grupie państw, to tym bardziej dotyczy to Polski. Nadmiar źle rozumianej samodzielności dla państwa średniej wielkości, bez współdziałania z innymi, może być politycznie zgubny. W polskim interesie jest jak najgęstsza sieć powiązań międzynarodowych i uczestnictwo w ponadnarodowych organizmach politycznych. Po pierwsze jednak i przede wszystkim – w europejskim klubie.
Dlatego też Polska winna posiadać dobry kompas w sprawach europejskich. Europa żegluje od początku XXI w. po coraz bardziej burzliwym morzu historii. Każdy, kto chce i oczekuje, że Polska zajmie silną pozycję w Europie i świecie, życzyć sobie powinien polityki zagranicznej, która opiera się na polskiej strategicznej wizji Europy i świata.
Jeśli tak jak w tej książce określi się polskie położenie, to jaka powinna być odpowiednia do tego położenia strategia i jaką długotrwałą ideę ma reprezentować polska polityka zagraniczna? Jaki powinien być polski plan dla Unii? Z jakimi ideami mamy występować na europejskim rynku idei?
Nie można sięgać zbyt dosłownie do tradycji polskiej myśli politycznej, skoro położenie geopolityczne tak dalece się zmieniło. Choć polskiego doświadczenia dziejowego w żadnym wypadku nie należy lekceważyć. Nigdy ciągłość nie zostaje przecież zerwana całkowicie. Dziesięć lat temu Bronisław Geremek wskazał w ciekawy sposób, jakie wciąż aktualne elementy zawiera polityka zagraniczna kształtowana przez marszałka Józefa Piłsudskiego.
Wracając w debatach publicznych do wybitnych myślicieli i książek okresu Drugiej Rzeczpospolitej, przy całej ich historycznej wartości, trzeba zdawać sobie sprawę z ograniczeń ich przydatności we współczesnym świecie. Prace tak wybitnych osobistości epoki, jak Włodzimierza Wakara czy Tadeusza Hołówki, choć tak interesujące w lekturze, zajmują się problemem, którego już nie ma – położenia Polski między Niemcami a Rosją. Ich myślenie, całkiem logiczne i konsekwentne – z propagandowych względów skazane w PRL-u na zapomnienie, a czasem ośmieszane – szukało sposobu wyjścia z tej pułapki i znajduje go w idei związku państw położonych pomiędzy Rosją a Niemcami.
W oczywisty sposób wielką inspiracją dla polskiej polityki zagranicznej po roku 1989 była myśl polityczna paryskiej „Kultury”. Trudno wyobrazić sobie teksty, które wywarły silniejszy wpływ od esejów Juliusza Mieroszewskiego i inspiracji Jerzego Giedroycia. Myśl obu tych wybitnych postaci wyrastała w jakimś stopniu z doświadczeń Drugiej Rzeczpospolitej, ale uczyć się można od nich odwagi zrywania z długą tradycją i otwarcie się na to, co w roku 1945 tak mało widoczne, z czasem jednak miało się okazać nowym czynnikiem polskiej polityki.
Wielkie poparcie dla zjednoczonej Europy oraz wizjonerskie przekonanie o nieuchronności polskiej integracji z nią, poparcie dla zjednoczenia Niemiec, konieczność podmiotowego traktowania przez Polskę wschodnich sąsiadów, budowy z nimi bliskich relacji i pojednania na partnerskich zasadach z Rosją należy uznać za wciąż aktualne i wartościowe tematy. Jednak wyzwania globalne, przemiany w skali świata i Eurazji powodują, że potrzebujemy dzisiaj znacznie szerszego spojrzenia.
Jaki powinien być więc polski plan dla Europy i świata w XXI w.? Nie trzeba go budować zupełnie od zera. Pewne wskazówki wynikają z polskiego doświadczenia historycznego. Inne są wynikiem doświadczeń po roku 1989, zakorzeniły się już w polskim myśleniu politycznym i są istotnymi wątkami naszej polityki zagranicznej. W sferze merytorycznej ten plan musi być klarowny, spójny i długoterminowy. Poddanie polskiej polityki zagranicznej przejściowym modom i nadmiarze taktycznych kombinacji zaszkodziłoby jej skuteczności.
Oto dekalog Polski w pierwszej połowie XXI w.:
Po pierwsze, Polska powinna mocno wspierać proces integracji ekonomicznej i politycznej Unii Europejskiej, która dzięki temu może stać się globalnym graczem. Pozycja Polski na arenie międzynarodowej jest ściśle związana z kondycją UE. Im większe wpływy Unii na rozwój wydarzeń w skali globu, tym mocniejsza pozycja Polski jako jednego z ważnych jej członków. Rola globalnego gracza wymaga jednak samoograniczenia od państw członkowskich. Ta konstatacja oznacza więc świadomą akceptację dalszego ograniczenia polskiej suwerenności. Poparcie dla integracji europejskiej powinno opierać się na założeniu, że Unia kilku częściowo pokrywających się kręgów i różnych specjalizacji jest rzeczywistością, którą należy zaakceptować, pod warunkiem znalezienia odpowiedniej formuły instytucjonalnej.
Po drugie, Polska winna stać się rzecznikiem Unii, podejmującej wielkie wyzwania technologiczne XXI w. oraz dokonującej głębokiej transformacji bilansu energetycznego. Ta deklaracja, brzmiąca z natury rzeczy ogólnie, traktowana z powagą, niesie ze sobą nader istotne konsekwencje dla Polski. Oznacza decyzję o potraktowaniu budżetu Unii jako źródła finansowania nauki, badań i rozwoju najnowszych technologii oraz rezygnacji z nadmiernego finansowania rolnictwa i tradycyjnie rozumianej spójności. Oznacza to także konieczność podjęcia zdecydowanych działań na rzecz polskiej wersji Energiewende, niebędącej jednak kopią niemieckiej drogi.
Po trzecie, polski projekt Unii powinien popierać więzy transatlantyckie. Związek UE z USA jest warunkiem sine qua non zachowania przez Unię jej pozycji na świecie. Polska może śmiało wyrażać swoją proamerykańskość, ale rozumną, bez naiwności i sentymentalizmu. Nie ma co dążyć do specjalnych stosunków Warszawy z Waszyngtonem ani szukać tam pomocy, należy natomiast z całą siłą podkreślać, że związki z Ameryką są Unii niezbędne i vice versa. Powinniśmy być jednym z ważniejszych adwokatów rozwoju CSDP oraz współpracy wojskowej między NATO i UE. Wiarygodność tych ambicji będzie w olbrzymim stopniu zależała od zdolności do głębokiej modernizacji polskich sił zbrojnych i gruntowego zwiększenia ich potencjału.
Po czwarte, Polska winna być rzecznikiem większej Unii. Ten scenariusz leży w naszym interesie, a także w interesie całej Unii. Dalsze rozszerzenie nie nastąpi szybko, ale jest to cel strategiczny. Życzenie, by Ukraina mogła wejść do Unii, jest w Polsce niemal powszechne. Nie widać na pierwszy rzut oka, jaki polski interes miałby się wiązać z przyszłym członkostwem Turcji, ale jest ono jak najbardziej strategicznym interesem Unii i […] ma także duże znaczenie dla Polski.
Po piąte, najważniejszym partnerem dla Polski w UE powinny być Niemcy. Zacieśnienie strategicznych i partnerskich relacji z Niemcami będzie miało kluczowe znacznie dla naszej pozycji w Unii. Jeśli uda się Polsce przekonać Niemcy do najważniejszych celów naszej polityki zagranicznej i rozwoju wewnętrznego, wówczas szansa na ich realizację radykalnie wzrośnie.
Po szóste, Polska winna być głównym współtwórcą unijnej polityki wobec Rosji, Azji Centralnej oraz krajów Partnerstwa Wschodniego. Długoterminowo istotnym zagrożeniem nie jest rosyjska ekspansja (choć dzisiaj trzeba stanowczo przeciwstawiać się rosyjskim tendencjom imperialnym), większe wyzwanie stanowi niekontrolowany rozwój wypadków w Rosji, spowodowany strukturalną słabością tego terytorialnego olbrzyma.
Powinniśmy pokazywać nie to, jak bardzo boimy się Rosji albo jak wiele krzywd nam wyrządziła, lecz to, jak dobrymi jesteśmy znawcami problematyki rosyjskiej i jak bardzo nasze doświadczenia transformacji mogłyby stać się wzorem dla tego państwa. Niezwykle […] [istotne] jest także to, abyśmy pokazali Unii, jak ważne dla nas (czytaj dla Unii) są relacje z rosyjskim społeczeństwem oraz potrzeba demokratyzacji i modernizacji Rosji.
Zdolność do kształtowania polityki unijnej w Europie Wschodniej będzie zależeć od naszej umiejętności budowania w regionie, we współpracy z krajami Europy Środkowej, pozycji zbliżonej do tej, którą posiada Francja w basenie Morza Śródziemnego, co umożliwi Warszawie oddziaływanie na procesy zachodzące w tych państwach. W przypadku krajów poradzieckich niezwykle ważne jest dostosowanie polskiej polityki wschodniej do głębokich przemian demograficznych i geopolitycznych, jakim będą one podlegać w najbliższych dekadach (wzrost wpływów Chin, Turcji i Iranu, wyraźne zwiększenie się udziału procentowego muzułmanów).
Po siódme, Polska winna w szczególny sposób być aktywna na terenie szerokiej Europy Środkowej, wzdłuż osi Północ–Południe, i podkreślać geopolityczne znaczenie tego regionu w ramach całej Unii. W tym celu możemy wykorzystać swoją kompetencję kulturową i najlepsze wątki naszej historycznej tradycji (nie zapominając o tym, co w niej może być przeszkodą i balastem). Bardzo duże znaczenie dla sukcesu naszej aktywności wzdłuż nowej osi będzie miało wyraźne zwiększenie polskiej obecności gospodarczej i zaangażowania w wymiarze miękkiej siły (budowa propolskiego lobby) w regionach, przez które przebiega.
W XXI w. Europie Środkowej grozi nowy prowincjonalizm (który nie jest tożsamy z peryferyjnym położeniem w Unii, lecz z izolacjonizmem i introwertycznością). Może mieć on znacznie poważniejsze przyczyny niż obecne zapóźnienie gospodarcze w stosunku do najbardziej rozwiniętych państw europejskich. Może być konsekwencją kilku negatywnych trendów: pozostania na marginesie strefy najbardziej rozwiniętej części świata oraz geopolitycznego centrum kontynentu pomimo członkostwa w Unii (czyli poza strefą euro), nieumiejętności przezwyciężenia problemów wewnętrznych (pułapka średnich dochodów, wyludnienie i starzenie się, przyrost ludności romskiej) i pogranicza z zamkniętą, kurczącą się lub niestabilną Europą Wschodnią (Rosja, Białoruś, Ukraina) czy też nieprzewidywalną Turcją w przypadku Bałkanów. W tym kontekście kluczowe znaczenie ma wspólne dokonanie przez Europę Środkową drugiego skoku modernizacyjnego.
Po ósme, Polsce nie wolno lekceważyć wymiaru południowego i relacji Unii ze światem islamu. Polska powinna być także zwolenniczką UE otwartej kulturowo i uniwersalnej, w której jest miejsce dla Turcji. Modernizacja i demokratyzacja krajów południowego wybrzeża Morza Śródziemnego to w dłuższej perspektywie być albo nie być Europy jako kontynentu dobrobytu i bezpieczeństwa. Zachowując jako priorytet wymiar wschodni (ale niejedyny!), Polska nie może traktować go konkurencyjnie wobec polityki południowej UE. Taka prowincjonalizacja naszej polityki zagranicznej prowadziłaby do jej osłabienia.
Europa ma w pewnym stopniu do spłacenia wielki dług historyczny wobec świata islamu. To arabska nauka z ośrodkami w Toledo, Kordobie i na Sycylii przekazała Europe część starożytnego dziedzictwa, które umożliwiło jej późniejszy wspaniały rozwój. Dzisiaj Unia musi w ostrożny i rozważny sposób pomóc światu islamskiemu w modernizacji. Jeśli jej się to uda, zrobi to w najlepiej pojętym własnym interesie.
Wydaje się, że ten region i problemy z nim związane są tak daleko od Polski. Jednak mogą one okazać się boleśnie bliskie w zglobalizowanym świecie. Musimy zdać sobie sprawę, że coraz częściej naszymi partnerami w ramach Unii Europejskiej będą politycy, dziennikarze, naukowcy i biznesmeni pochodzenia muzułmańskiego. Dlatego Polska musi zadać sobie już dziś kilka ważnych pytań, które mają charakter europejski.
Czy tradycja wielokulturowej Pierwszej Rzeczpospolitej stanie się częścią ogólnoeuropejskiego dyskursu o islamie? Czy polska religijność może być pomocą w porozumieniu się z wyznawcami islamu i Polak będzie lepiej rozumiał swego muzułmańskiego sąsiada niż bardziej zlaicyzowany mieszkaniec Zachodu?Czy polskie doświadczenie opozycji demokratycznej i transformacji, przy wszystkich swoich odmiennościach, może być źródłem inspiracji dla mieszkańców Tunezji czy Turcji?
Po dziewiąte, Polska powinna popierać globalne zaangażowanie UE i jej jak najszerszy horyzont. Polska sama potrzebuje wypłynięcia na szersze wody poprzez zdecydowane zwiększenie swojej aktywności poza Europą i jej bezpośrednim sąsiedztwem. W ramach tego wielkiego rejsu szczególne nasze zainteresowanie powinien wzbudzić Daleki Wschód. Jeśli nie odważymy się na tę wyprawę, skażemy się na zaściankowość nie tylko na świecie, ale także w samej Europie. Ten rejs dookoła świata potrzebny jest także polskiej gospodarce, która musi poszukiwać nowych źródeł wzrostu. Motywem przewodnim naszej obecności globalnej niech będzie wizja Polski jako gracza wagi średniej, który jest w Europie najbardziej podobny do licznej i ważnej grupy wyłaniających się mocarstw regionalnych.
Po dziesiąte, Polska powinna wspierać wizję Unii na arenie międzynarodowej jako organizacji wyznającej określony system wartości (demokracja liberalna, wolny rynek, rządy prawa). W sferze wartości naszą politykę winien cechować pewien pragmatycznie traktowany idealizm, prezentowany jako owoc ważnego dla całej Europy doświadczenia historycznego. Silne zaangażowanie dla praw człowieka i rządów prawa jako normy międzynarodowej winno stać się jedną z linii przewodnich polskiej polityki w ramach zewnętrznego zaangażowania UE.
***
Wszelkie jednak plany w polityce należy traktować elastycznie. Przyszłości nie da się w szczegółach ani przepowiedzieć, ani tym bardziej zaprojektować. Wschodnie rozszerzenie Unii może okazać się procesem bardzo długotrwałym. Turcja może odwrócić się plecami do UE i stać się jej rywalem. W Rosji mogą nastąpić negatywne zmiany (zdecydowanie bardziej autorytarny i antyzachodni reżim), które zmienią poważnie sytuację geopolityczną całego obszaru Europy Wschodniej itd., itd. Wiemy, że sytuacja współczesnego świata jest nader dynamiczna. Najbliższe dwie dekady przyniosą zmiany o zasadniczym znaczeniu. Może nie przeżyjemy takiego jednorazowego przełomu, jakim był rok 1989, ale dzisiejszy świat zmieni się do roku 2050 nie mniej, niż zmienił się tak niespodziewanie w latach 1989–1990.
Bardziej w centrum jest ten, kto trafniej podejmuje wyzwania swego czasu. Dziś mała Finlandia z firmą Nokia jest bliżej tego, co wypada nazwać centrum świata niż wiele krajów znacznie od niej większych i położonych bliżej jego środka. Centrum wyznacza dziś udział w tworzeniu najnowszych technologii i idei, przy jednoczesnej umiejętności rozwiązania problemów socjalnych, związanych szczególnie ze starzeniem się części społeczeństw i migracjami.
Prawdziwie strategiczne pytanie dla naszego kraju brzmi: czy będziemy aktywnie uczestniczyli w tej rewolucji i czy Polska będzie miała wystarczająco dużo aktywnych zawodowo i dobrze wykształconych obywateli oraz odpowiednie zasoby naturalne i infrastrukturę, aby sprostać temu zadaniu? W żadnym wypadku nie trzeba wyrzekać się naszej przeszłości ani zapominać o polskiej zbiorowej biografii, ale musimy zwrócić się w stronę przyszłości, aby uczynić kraj nowoczesnym i nowatorskim. Od tego, w jakim stopniu Polska potrafi sprostać tym zadaniom, zależy, jaka będzie jej pozycja w europejskim klubie, czy będzie jego drugorzędnym, czy też liczącym się członkiem.
Dawne pytanie, jak dużym krajem jest Polska, uzyska wtedy nowe sformułowanie: jak silną pozycję ma Polska w europejskim klubie, co tylko pośrednio uzależnione jest od wielkości państwa. Aby mieć silną pozycję, trzeba zabierać głos nie tylko tam, gdzie zaangażowane są nasze partykularne interesy, ale też tam, gdzie interesy całego politycznego kontynentu przecinają się z długofalowym polskim interesem. Od kompetencji takiego polskiego głosu i skuteczności działania zależy obraz naszego kraju i jego możliwości polityczne. Stając się istotnym członkiem silnego europejskiego klubu, będziemy też w centrum świata. Od tego też zależy dobrobyt, bezpieczeństwo i wolność przyszłych polskich pokoleń.
Adam Balcer
Absolwent Studium Europy Wschodniej i Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 2001-2009 był analitykiem ds. bałkańskich Ośrodka Studiów Wschodnich. W latach 2005-2009 kierował projektem „Turcja po rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych – polityka zagraniczna i sytuacja wewnętrzna” w OSW. Od 2003 r. wykłada w SEW Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2005 r. jest doktorantem w SEW Uniwersytetu Warszawskiego. Jest autorem licznych artykułów na temat Bałkanów; Turcji i regionu Morza Czarnego.
Kazimierz Wóycicki
polski publicysta i dziennikarz.